Idea pięknego, niezwykłego ogrodu społecznego w Sopocie zyskała sobie wielu fanów i zwolenników.
W trakcie ostatniego półtora roku, kiedy to robiliśmy wszystko co w naszej mocy, by stworzyć to dobre i unikalne miejsce w Trójmieście, dołączali kolejni ludzie dobrej woli.
Największym wsparciem była przez cały ten czas Pani Agnieszka Hubeny-Żukowska z Pracowni Sztuki Ogrodowej – osoba absolutnie wyjątkowa, która mimo wielkich sukcesów w dziedzinie projektowania ogrodów, sama zaproponowała dwojgu nieznanych zapaleńców wykonanie projektu w bezinteresownym darze.
Półtora roku zabiegania, proszenia, załatwiania, pisania pism, przekonywania, spotkań, tłumaczenia czym jest ogród społeczny i dlaczego warto, by powstał. Gigantyczny wysiłek czasowy, energetyczny i emocjonalny, którego w ogóle nie widać gołym okiem, a który został przez nas włożony…
Zbierzemy mnóstwo pieniędzy i zrobimy za to boski ogród
Wreszcie udało nam się – nie bez przygód a la Franz Kafka – otrzymać zgodę od Sopotu na zagospodarowanie terenu. Otrzymaliśmy też malutki grant (5000 zl), który chcieliśmy przeznaczyć na działania promocyjne i fundraisingowe.
Zamiast kupienia kilku skrzynek na kwiaty, chcieliśmy pomnożyć otrzymane pieniądze poprzez zebranie funduszy wśród mieszkańców i turystów.
Chcieliśmy także promować samą ideę ogrodu, zapraszać do tworzenia ogrodu mieszkańców i zorganizować akcję crowdfundingu w internecie.
Do tego wszystkiego miała posłużyć nam własnoręcznie wykonana tablica z jelonkami, która – ze względu na delikatność i bardzo wysoką cenę tego rodzaju mchu – miała być wystawiana zawsze pod opieką nas obojga i wolontariuszy Fundacji na kilka (sic!) godzin w tygodniu (sic!) od lipca do września.
Niepojęty opór
I tutaj, mimo wygranego grantu, w którym pomysł był dokładnie opisany, napotkaliśmy na całkowity opór ze strony pewnej osoby z urzędu. Nie pomogły prośby, pisma (bez odpowiedzi), wyjaśnienia, obietnice, że tablica nigdy nie zostanie pozostawiona bez nadzoru.
Oficjalnie, według tej osoby, tablica „nie pasowała do estetyki Sopotu oraz w żaden sposób nie nawiązywała do tematyki ogrodu”, a także „mogła spowodować zagrożenie, ponieważ nie miała atestu”.
Najważniejszy jest „atest”…
Według nas białe deski to molo, plaża, sopockie werandy. Żywy zielony mech i kwiaty – to ogród i sopocki las. Zagrożenie znikome – tablica bardzo stabilna i zawsze pod opieką nas obojga i wolontariuszy Fundacji MY. Niestety tej osoby nie interesowały nasze argumenty – po kilku minutach zakończyła spotkanie.
Było nam z tego powodu bardzo przykro i nie rozumieliśmy dlaczego tak nas potraktowano, skoro chcemy zrobić coś pożytecznego dla miasta i jego mieszkańców.
Jak się później dowiedzieliśmy, opór był celowy i złośliwy. Osoba, której zawdzięczamy całkowite zablokowanie tej inicjatywy uznała nas za „sektę, która czci guru”. – Chodziło o organizowane przez nas kilkudniowe warsztaty przesympatycznego jogina i astrologa, dzięki którym doklejono nam gębę „sekciarzy”. Prawdopodobnie osobiste przekonania i małostkowe antypatie tej osoby przeważyły nad interesem publicznym i – zwyczajnie – dobrem miasta i mieszkańców.
Tak bardzo nie chcieliśmy się poddać, tak szalenie nam zależało na tym, by zebrać jakieś datki i zaprosić – poprzez jelonki – ludzi do wspólnego dzieła, że w końcu udało nam się pozyskać wstępną zgodę na wystawienie, w bardzo ograniczonym zakresie, tablicy w miesiącu wrześniu (nam zależało głównie na lipcu i sierpniu) – w tym celu mieliśmy ustalić zakres miejsc z Zarządem Dróg i Zieleni – wystosowaliśmy oficjalne pismo z prośbą i NIGDY nie otrzymaliśmy jakiejkolwiek odpowiedzi.
Tablica nigdy nie spełniła swej głównej roli, bo nigdy nie wyjechała na ulice Sopotu (poza wrześniowym festynem NGO).
Zwykli ludzie kochają i rozumieją ogrody
Wracając do sympatii i poparcia dla ogrodu, w Budżecie Obywatelskim zagłosowało na nasze projekty ogrodowe w sumie ponad 800 osób. Otrzymaliśmy również wiele słów zachęty i deklaracji pomocy przez fejsbukowy fanpejdż ogrodowy.
Fundacja MY otrzymywała też na swoje cele statutowe, w tym budowę ogrodu, małe datki od osób z całej Polski (mimo kolejnego argumentu osoby z urzędu, że wystawianie jelonków latem nie ma sensu, bo nikt spoza Sopotu nie wesprze ogrodu).
– KOCHANI DARCZYŃCY z całej Polski DZIĘKUJEMY ZA WASZE WSPARCIE I ZAUFANIE.
Zamiast pięknego ogrodu, będzie takie coś.
Wszystkie pieniądze od Was zostały przeznaczone na obowiązkowy podatek od gruntu, który użyczyło nam miasto Sopot pod ogród, a który musieliśmy płacić co miesiąc.
Po przegranej w Budżecie (walka była zacięta, konkurencja ogromna, a wygrały projekty, które już w poprzednich latach walczyły o inwestycje i wsparcie), mieliśmy nadzieję, że miasto Sopot – które często zyskuje miano najbogatszej gminy w Polsce – pomoże nam wystartować z ogrodem.
Wstępny koszt został wyceniony na ok. 150 tys zł, liczyliśmy, że otrzymamy przynajmniej 1/3 tej kwoty, a resztę dozbieramy sami (w myśl, że łatwiej jest zyskać sponsora na coś, co istnieje choćby w zarysie, niż na inwestycję od zera).
Napisaliśmy w tej sprawie prośbę, która niestety również nigdy nie doczekała się odpowiedzi…
Niesmak pozostanie
Ale ostateczny cios przyszedł w grudniu, w ruchliwym okresie świątecznym, gdy w centralnym punkcie Sopotu, na Placu Przyjaciół Sopotu napotkaliśmy taką oto tablicę:
1. Bez nadzoru
2. O wyglądzie, który w wątpliwy sposób nawiązuje do estetyki Sopotu
3. Zdecydowanie bez atestu
4. Zdecydowanie powodującą zagrożenie
A zatem spełniającą wszystkie kryteria, według których nam nie wolno było wystawić jelonków.
Uznaliśmy, że ilość przykrości, stresu i upokorzeń, których doznaliśmy w trakcie organizacji ogrodu jest wystarczająca, by zrozumieć, że część urzędników miasta Sopot (nie generalizujemy – spotkaliśmy też kilka przyjaznych dusz, którym z serca dziękujemy) nie akceptuje nas, naszych działań i zrobi wiele, by je uniemożliwić lub przynajmniej utrudnić.
Nieznany urzędnik – Magnus Tomasson
Jest nam niezwykle przykro, że tak serdeczna, apolityczna inicjatywa, która mogłaby przynieść tyle dobrego dla ludzi (uprawa ogrodu to jedno, ale chcieliśmy też – na wzór szczecińskiego SOKu – organizować różne miłe rzeczy w tym miejscu) – inicjatywa w 100% życzliwa ludziom i naturze – została zgnębiona i zniweczona.
Nie mamy już siły więcej walczyć, prosić, błagać i przekonywać. Całe to przedsięwzięcie było dla nas niezwykle drenujące emocjonalnie, demoralizujące i rozczarowujące w sposób, którego nawet nie chcemy opisywać.
Pod koniec grudnia złożyliśmy rezygnację z użyczania terenu przy MDK.
Wspaniały projekt ogrodu autorstwa Pani Agnieszki zostaje własnością Fundacji MY. Mamy nadzieję, że w Trójmieście znajdzie się prywatny teren, na którym będziemy mogli zmaterializować właśnie ten projekt – z ludźmi i dla ludzi.
Nie chcemy, by ktokolwiek wykorzystywał ten tekst w celach politycznych, gdyż nie interesuje nas opowiadanie się za którąkolwiek ze stron i tworzenie dodatkowych przedwyborczych antagonizmów.
Zależy nam tylko na tym, aby ludzie, którzy nas wspierali i wciąż bardzo czekają na ogród, poznali powody naszej decyzji. Nam wciąż się chce i nie tracimy nadziei, że ogród kiedyś powstanie. Jedyne czego potrzebujemy, to ludzi o otwartych sercach.